niedziela, 30 marca 2014

Trudno jest myśleć w dzisiejszym świecie. Zachować trzeźwość umysłu i darowaną nam niegdyś dziecięcą ciekawość. Nie mam zamiaru zwalać całkowitej winy za owy fakt na instytucję zwaną szkołą, nie można jednak zaprzeczyć, że odrobinę zbytnio stara się ona nami kontrolować. Nie chciałabym tutaj skłaniać do likwidacji szkół czy też nawoływać do narodowej anarchii: zapewniam, że nie tym typem jestem. Po prostu chciałabym pospekulować, poznać Waszą opinię.
Bo zobaczcie, postawmy wokół siebie dwie grupy ludzi. Załóżmy, że chodzą oni już do szkoły ponadgimnazjalnej, a więc w pewnym stopniu kierują swoim życiem. Jedna z grup to osoby, których życiowym centrum jest szkoła. Bynajmniej nie dlatego, że tak bardzo kochają do niej uczęszczać! Uczą się tego, co nakazane, z przymusem otwierają podręczniki do biologii i z bólem starają się odnaleźć parametr m. Robią to, co od nich wymagane, nie znajdując w tym wszystkim ani cząstki siebie. Zapracowani, niewyspani, podporządkowani szkolnym rygorom. Moi Drodzy, to nie są ludzie szczęśliwi. A mają zaledwie szesnaście, osiemnaście lat. Czy nie powinniśmy w tym wieku spełniać siebie?
Druga grupa jest pełna uśmiechu. Szkoła to dla nich  nie stoi na ścisłym podium. Nie mówię tutaj o ludziach, którzy wszystko olewają, naśmiewają się z kujonów, nie. Ci ludzie, w których nota bene jestem szczerze zakochana, mają po prostu inny cel. Spełnienie siebie. I szczęście, osiągnięcia w dziedzinie, którą prawdziwie kochają. Jak powiedziała moja trenująca boks koleżanka: Podjęłam decyzję. Chodzę na treningi raz, dwa razy dziennie. Po prostu przestałam się uczyć. To w sporcie jestem naprawdę dobra.
Możecie wyśmiewać jej postawę, aczkolwiek jeśli zobaczylibyście tę dumę, jaką cała tryska, ten uśmiech, który mówi sam za siebie, zmienilibyście zdanie. Uczy się tego, co, jak sama stwierdziła, jest interesujące i ją pasjonuje. Resztę musi zdać. A boks i MMA są dla niej wszystkim. I jest w nich przerażająco dobra, co potwierdzą wszyscy, którzy widzieli ją na ringu.
Z drugiej strony widzę moją przyjaciółkę. Zawsze zmęczoną, narzekającą na szkołę. Dlaczego tak musi być? Jak powiedziała, obok szkoły przecież krąży całe jej życie. I wyśmiała mnie gdy tylko zaprzeczyłam. Długo już staram się zmieniać jej nastawienie, bezskutecznie. I nie mogę patrzeć na fakt, że w jej własnym życiu brakuje właśnie jej. Zawieruszyła się gdzieś między szkolnymi korytarzami, została w klasie. Śpiew odłożyła do skrzyni, a tak przecież go kocha.
Jak zachęcić ludzi do rozszerzenia swojej własnej perspektywy? Dlaczego wolą patrzeć na jedną i tą samą smutną ścianę, zamiast przemalować ją i wybudować nowe? 
Dlaczego tak przeraźliwie boimy się zmian?